czwartek, 11 grudnia 2014

jak wszyscy, to i ja

Na samym początku, żeby wszystko co napiszę skleiło się w jedną całość, muszę Was uprzedzić, że moja mama jest szalonym maniakiem świąt Bożego Narodzenia. Uwielbia wszystko, co ze świętami związane i właściwie codziennie męczy tatę o jakieś dodatkowe światełka, świecidełka, akcesoria i fidrygałki.

No tak... to już wiecie też, że tata maniakiem świąt nie jest. On jest czymś na kształt kotwicy, która trzyma mamę, żeby nie popłynęła za daleko. Kotwica rozsądku brzmi odpowiednio. 
Osobiście nie wiem jeszcze w kogo się wdałem. Na tym etapie wiem, że lubię plastikowe butelki z wodą, kwadratowe klocki, że lubię mieć coś w tej chwili i ani sekundy dłużej! Ale święta? Podczas ostatnich głównie spałem, ale nikt nie miał mi za złe. Mniej więcej wiedzieli czego spodziewać się po trzytygodniowym pędraku (skąd mi te słowa dzisiaj do głowy przychodzą? Nie wiem. Na wszelki wypadek zostanę przy bezpiecznym "gugu"). 
W tym roku podchodzę do świąt lekko zapobiegawczo, bo nie chciałbym za daleko odbiegać od nastawienia taty, ale z drugiej strony nie ręczę za siebie, jak już wyciągną te wszystkie kolorowe, świecące i migoczące pierdółki. No istnieje ryzyko, że stracę nad sobą kontrolę i opanowanie, tak znane każdemu roczniakowi. 
Wracając jednak do mojej mamy, myślała i myślała jaką tu stworzyć tradycję, żeby ciągnęła się wiele lat, żeby dostarczała ogromu radości i pretekstu, żeby zatopić się w tych wszystkich świątecznych witrynach każdego roku (sami pewnie domyślacie się jakie zdanie na ten temat ma tata...), żeby co roku jeszcze bardziej podkreślić jak jest rodzinnie, jak duże znaczenie ma dla nas to bycie razem i jak wiele się zmieniło od kiedy ja tu jestem (uroniłbym łzę, ale aktualnie jestem najedzony, mam sucho i jestem wyspany, więc za bardzo nie mam powodów do płaczu) i wymyśliła.
Rok w rok, od kiedy jesteśmy we trójkę) będziemy nabywać (póki jeszcze własnoręczne wykonanie nie zagwarantuje pokoleniowej trwałości) jedną ozdobę choinkową. Wspólnie wieszać ją na drzewku i cieszyć się z jej corocznej unikatowości i faktu, że chociaż nie pasuje do pozostałych ozdób, to jednak idealnie komponuje się w nasze wesołe i urozmaicone życie. 
No może jestem jeszcze gówniarzem, ale pomysł wydaje mi się chwytliwy. Chcecie, to zabierajcie :) 
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie załatwił fotek naszych dwóch ozdób. Nie spodziewajcie się jednak, że zobaczycie mnie na tych fotkach. Może i jestem bystry, robię fotki i mam swojego bloga, ale jestem właściwie pewien, że nie oparłbym się pokusie spróbowania, czy aby na pewno nie nadają się do jedzenia. Ja to wiem, Wy to wiecie, a przede wszystkim wie to mama, dlatego nieszczególnie paliła się do tego, żeby wciskać mnie na te zdjęcia :) 






i jak? widzicie potencjał?

2 komentarze:

  1. Cześć,
    pozwoliłam sobie nominować Twój blog do wyróżnienia Liebster Blog Award. http://kornelkowy.blogspot.com/2014/12/liebster-blog-award.html
    Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń